inicio mail me! sindicaci;ón

Coś dla mojej siostry, która się zgubiła i znalazła.

Ona i ja

Otwieram rano oczy i widzę ją jak stoi przed lustrem. Założyła niebieską sukienkę i uśmiecha się do swojego odbicia. Jej włosy lśnią w słońcu, ona cała promienieje. Jest ładna, szczupła nic dziwnego, że się cieszy, w końcu ma powody. Ja nie będę patrzeć w lustro, nie chcę znowu widzieć tego potworka wyłaniającego się ze zwałów sadła. Nie wiem czy w ogóle wstanę… Tak… zostać w łóżku, nie podnosić tych ołowianych powiek, nie dźwigać ciężaru myśli, słów, własnych czynów. Zasnąć i spać, spać, spać…

Jaki ładny dziś dzień, słońce cudnie zagląda do naszego pokoju. Kupiłam wczoraj na wyprzedaży nową sukienkę, chyba dobrze mi w niebieskim… Martwię się o nią, tak blado ostatnio wygląda, a jej oczy są takie smutne… Nie wiem, co się z nią dzieje. A może coś jej dolega?

Nie mogłam zostać w łóżku, niestety wygonili mnie do szkoły. Tak strasznie nie chcę tu być, nie mogę się skupić, chce mi się spać. Tak… zasnąć i nie myśleć o niczym. Czuję jak opadają mi powieki, nic mi się nie chce… Czy jestem przygotowana do zajęć? -Nie pani profesor, nie jestem dziś przygotowana. Łypie na mnie zza tych swoich okularków, kiwając z niesmakiem głową. Kolejna pała… eee wszystko mi jedno, byle już stąd wyjść.

Zauważyłam, że stała się ostatnio bardzo nerwowa, złości się na mnie, cokolwiek powiem. W szkole wychowawczyni, zapytała mnie czy ona ma jakieś problemy, bo jest zaniepokojona jej sytuacja na koniec semestru. Zdziwiło mnie to, bo jeszcze rok temu z duma oznajmiła mi, że ma drugą z kolei średnią w klasie. Wczoraj chciałam jej pomóc w zadaniu z matmy, bo widziałam jak siedziała nad zeszytem tępo wbijając wzrok w pustą kartkę. Fuknęła tylko na mnie, trzasnęła zeszyt na podłogę, jej oczy nabiegły łzami… widziałam, choć szybko wybiegła do łazienki.

Dziś impreza u Anki, ale nie mam zamiaru na nią iść. Nawet nie mam się, w co ubrać, we wszystkim wyglądam okropnie grubo. Może za miesiąc jak zgubię jeszcze te paskudne cztery kilogramy… Na razie to, nic mi się nie chce, udaję, że czytam lekturę na jutro, żeby dali mi spokój, żeby się w końcu odczepili i sobie poszli. Ona jak zwykle świetnie wygląda, sukienka ślicznie na niej leży, nie ma takich tłustych ud, ani wałeczków jak ja. Niech już sobie wszyscy stąd pójdą! Chcę połknąć tabletki i myśleć o tym jak zjadają moją tuszę, jak tłuszczyk spływa ze mnie i w końcu jestem szczupła. A potem zasnąć, i o niczym już nie myśleć…

O imprezie u Anki w ogóle nie chciała słuchać, a przecież, zawsze była duszą towarzystwa, roześmiana, radosna, lubiła śpiewać i tańczyć. A może ona jest chora? Pytałam wczoraj jak się czuje, ale tylko mi coś odburknęła wielce niezadowolona z pytania. Potem jakby się zreflektowała i z bladym uśmiechem powiedziała, że mam się nie martwić, że wszystko jest ok. Ja jednak widzę, że coś się dzieje, i bardzo mnie to niepokoi. Ostatnio nigdzie z nami nie wychodzi, siedzi sama w domu, niby, że się uczy, ale w szkole idzie jej coraz gorzej. Zauważyłam, że sporo schudła ostatnio, choć nigdy nie była gruba, to teraz rzeczy wiszą na niej jak na wieszaku. Jej skóra jest tak cieniutka i biała, że ciasno oplata każdą żyłkę, i te jej wielkie piękne oczy, teraz tak pełne smutku… Chciałabym wiedzieć co się dzieje.

Czepia się mnie i czepia! „A może coś zjesz, oprócz tego jogurtu”, „ A może zrobię dziś na obiad twoje ulubione pierogi?”, „ Marnie dziś wyglądasz, chyba schudłaś coś ostatnio, zjedź porządne śniadanie” Mam tego dość! Ona jest szczupła, więc mi wpycha to jedzenie, i jak ja mam normalnie wyglądać!? Dobrze, że mam swoje sposoby, wczoraj udało mi się przetrwać na jogurcie takim 0 %, od tygodnia chodzę też na siłownię, codziennie godzinka, a czasem dwie- muszę policzyć ile to spalonych kalorii. Zrezygnowałam też z jeżdżenia autobusami, myślę sobie, że z każdym krokiem zostawiam na chodniku jakieś gramy, więc wszędzie chodzę pieszo. Co prawda czuję się ostatnio strasznie słaba, ale co tam, w końcu warto, byle by schudnąć. Jeszcze te trzy wstrętne kilogramy i będzie dobrze…

Prawie w ogóle nie mam już z nią kontaktu. Zrobiła się ostatnio strasznie nerwowa, więc wolę już nic nie mówić, żeby uniknąć głupich kłótni. Mam wrażenie, jakby ktoś lub coś, mi ją zabierało. Stajemy się sobie coraz bardziej odległe, obce. Czasem jednak, gdy uda mi się złapać jej przelotne, roztargnione spojrzenie, widzę na dnie źrenic, małą, wystraszoną, zagubioną, smutną dziewczynkę… To nie pozwala mi po prostu „dać spokój”.

Nie wiem czy ja jeszcze jestem. Chodzę, coś robię, coś mówię, ale czy to ja? Często czuję się jakbym była gdzieś obok siebie, lub zupełnie znikała. Zatapiam się w szarościach, nic już nie ma sensu, ani znaczenia. Nie mogę już na siebie patrzeć. Boli mnie wszystko całe ciało, razem z paznokciami i włosami. Czuję, że zaraz pęknę lub uduszę się sama sobą. To tak jakby ktoś odłączał mi jakiś kabelek, tracę nagle poczucie kontroli i rzeczywistości. Pamiętam wszystko jak urywki koszmarnego snu, gdzie spocona z trzęsącymi się rękami biegnę do kuchni. Z niecierpliwością i dziwnym podnieceniem otwieram wszystkie szafki, a następnie puszki i słoiki. Moje ręce przestają do mnie należeć, zupełnie nad nimi już nie panuję. Moje ciało dygocze całe, w podnieceniu jakby świadome nadejścia czegoś długo wyczekiwanego. Jeszcze przepastne czeluście lodówki, masło, kiełbasa, mleko, jogurt, tylko tyle!!! No trudno. Rzucam jeszcze ostatnie spojrzenie czy, aby czegoś nie pominęłam, jednak pootwierane szafki i szuflady dają dowód temu, że wszystko już mam. Jeszcze chwilę, kluczę nad stołem, ogarniając go chciwie wzrokiem, niczym sęp przed atakiem , pikujący, ze świstem, aby po chwili wbić się w swą ofiarę. Nie wiem ile to trwa, moje – nie moje ręce, jak dwa „robociki”, pchają do moich ust wszystko po kolei, ciasta czekoladowe, chleb, miód, kiełbasa, mleko, ciastka orzechowe, kiszone ogórki, cukier, herbatniki, bułki, płatki kukurydziane, jogurt, lody śmietankowe, śledzie w oleju, krówki… Mam obolałe policzki, a te wstrętne „robociki” pracują szybciej i szybciej, prawy wpycha kiełbasę, a lewy tuż za nim nerwowo i natarczywie oczekuje przyjęcia porcji bitej śmietany. A policzki pęcznieją… Jeszcze tylko ta parówka, bagietka, czekolada z orzechami i ten dżem. Palce ociekają odrażająca mieszanką… Nie mogę już oddychać… „Robociki” zaciskają się szczelnie na moich ustach. Biegnę do łazienki. Wszystko wypływa ze mnie jak lawa z bulgocącego wcześniej wulkanu. Wyrzucam z siebie w dziwnych konwulsjach, wszystko, co pochłonęłam, jak i wszystko, co miałam. Spłukuję w klozecie, siebie samą. Po policzkach toczą się łzy, są jak wydmuszki, puste… bez uczuć. Nawet one nie należą już do mnie, zresztą nie mam nawet siły na płacz. Wlekę się do łóżka, jestem zmęczona tak potwornie zmęczona…

Wczoraj zwolnili nas z ostatnich zajęć, wróciłam wcześniej do domu. Ona nie słyszała jak otworzyłam drzwi i weszłam do mieszkania. Myślami będąc gdzieś zupełnie indziej wykonywałam, bezmyślne codzienne kroki, kurtka na wieszak, zdjąć buty, plecak do kąta, pogłaskać kota, wstawić wodę na herbatę… stop. Z melodii codzienności, wybiły mnie zgliszcza, które zobaczyłam w kuchni. Stałam jak wryta. Wybałuszone oczy szafek i szeroko rozdziawiona gęba lodówki, gapiły się wraz ze mną. Na stole piętrzyły się stosy porozrywanych opakowań po ciastkach, lodach i czekoladach, wszędzie walały się szczątki jedzenia, pod krzesłem urosła górka z papierków po krówkach, na którą sennie kapało mleko z przewróconego kartonika. Co tu się stało?! Pobiegłam do pokoju, ona spała, zwinięta w kłębek tuż przy ścianie, nie chciałam jej budzić. Usiadłam na łóżku, wlepiłam wzrok w jej wątłe ciało i poczułam się całkiem bezradna. Tak wiele słów, próśb i wspomnień podeptanych, bez znaczenia, teraz są one pożywką dla bezsilności, która rozrasta się we mnie i kłuje od środka. Co mam zrobić, żebyś do mnie wróciła, jak Ci pomóc, jak zmusić do walki?! W końcu to nie pierwszy raz… A mnie już oczy bolą od łez…

W głowie mi coś łomocze. Ledwo otworzyłam oczy, a ona mówi i mówi…Jej słowa kołują nade mną jak jakieś, czarne ptaki. Żaden z nich jednak nie ląduje w moim umyśle. Głowa opada i chowa się w dłoniach, próbuję pozbierać myśli, ale czuję się jak potłuczony dzban. Nic do siebie już nie pasuje, chaos i pustka zarazem. Skrajności plączą się i ogarniają wszystko to, czym pozostałam. Czuję się groteskowa i bezsensowna. Na samo słowo ja, usta wyginają się w grymasie niesmaku. Czyszczenie… Garść tabletek przeczyszczających.

Nie mam już siły. Zupełnie nie wiem, co robić. Ona jest jak więzień w samej sobie, a ja nie mam przepustki na widzenie. Moje słowa pozostają tylko głuchym echem. Bezsilność wysysa ze mnie energię, i pozostawia na pastwę samej sobie. Tak bardzo się boję. Sen… Leżała na podłodze. Blada i zimna. Czas stanął w miejscu, a ja poczułam wokół i w sobie samej ogromną pustkę. Wszystko było jak koszmarny sen, scena po scenie. Pogotowie, białe kitle, nosze, zgiełk, ciemność, cisza, strach…

Po tym incydencie, z utrata przytomności spędziłam w szpitalu parę dni. Teraz myślę, że ten przedpokój śmierci (o ironio!), uratował mi życie. Potem był pobyt na oddziale specjalistycznym, rajd po terapeutach, lekarzach, homeopatach, aż w końcu AŻ- ty. Przez ostatnie półtora roku, czułam się jak rozbitek na bezludnej wyspie. Wytyczanie ścieżek, szukanie materiałów, aż w końcu budowanie siebie na nowo. Długo nie mogłam poskładać z tych drobin- siebie od nowa, przerażał mnie każdy dzień, każde słowo. Świat stał się nieznanym lądem, który zaczęłam odkrywać zupełnie jak dziecko. Wszystko było dziwne i nowe. Rzeczy nabrały kolorów, potrawy smaku, ludzie mówili do mnie, a ja ich rozumiałam i słuchałam. Jestem teraz kimś zupełnie innym, straciłam coś cennego, ale i wiele się nauczyłam, choć cena była bardzo wysoka. Musiałam powtarzać rok w szkole, straciłam wszystkich znajomych, w moim domu zamieszkał smutek. Zajęło to dużo czasu, ale podjęłam walkę. Każdy dzień jest dla mnie wyzwaniem, ryzy, które sobie narzuciłam pozwalają mi wrócić do normalności, choć po części odbierają mi siebie samą to jednak są mi niezbędne. Zapewne będę już zawsze w pewnym sensie więźniem, ale teraz wiem, że życie jest tego warte.

Wszystko się zmieniło od tamtego czasu. Prawie dwa lata wojny, jaką toczyła stojąc i tak od początku na przegranej pozycji, zniszczyły więcej niż sądziłam. Przerwały się wszelkie więzi, nawet nitki pękły nie wiadomo kiedy, a potem powstał mur… Mur tak gruby i zimny, że nie słychać zza niego, próśb i tęsknoty. Widzę jej twarz, ale przede mną stoi ktoś inny. Wiele przemilczanych spraw, lęków, obaw przed brakiem zrozumienia, bólu i łez, wiele zdarzeń… Wszystko to blokuje. Tak wiele utraconego czasu. Pochłonięte walką, nie zauważyłyśmy jak bardzo się zmieniłyśmy. Teraz, gdy patrzymy na siebie, odczuwamy pewną nieśmiałość jak przed kimś nowo poznanym, dłonie są zimne, słowa powściągliwe. Nadzieja jednak nigdy nie umarła, więc nieśmiało się do niej uśmiecham, i widzę, ją jak idzie pomału, niepewnie, ale w moim kierunku.

Odpowiedz

Zanim umieścisz komentarz wypełnij okienko poniżej.

Ile liter A jest w słowie Daszka? (cyferką)