Siedziała na swoich walizkach, wpatrzona w bezkres morza, przesuwała między palcami paciorki korali. Przypomniały jej się słowa, że dorosłość jest jak początek umierania.
Jest też, jak długa droga przez samotność- pomyślała, kiedy człowiek uczy się być sam z sobą i tak na prawdę z nikim innym. Kiedy kończy się dziecięcy świat nieprawdziwych, ale jakże obecnych przyjaciół, a zaczyna gra, ciągłe udowadnianie czegoś, zmaganie się ze wszystkim, tylko po to żeby i tak samemu zasypiać w zimnej pościeli, lub samemu z kimś śpiącym obok. Poczuła się zmęczona i zmarznięta w swej pustce i tęsknocie, za czymś, czego tak na prawdę nigdy nie miała, za domem, ciepłem, pewnością, za pewnym niedokonaniem.
Jej dłonie natrafiły na największy i najdziwniejszy z koralików, był piękny wielobarwny, zawsze gdy go dotykała, czuła ciepło przechodzące od niego i rozpływające się po jej ciele. Zmrużyła jedno oko i spojrzała przez niego na morze, słońce rozpłynęło się po niebie w smudze tęczowych kolorów, tworząc wielce abstrakcyjną wizję świata, stojącego na głowie. Ten kamień to był „on”.
Przypomniała sobie dzień, kiedy go poznała. To był ten czas, kiedy wkraczała w dorosłość, ospale żegnając dziecięce głupoty. Zobaczyła go mrocznego i posępnego, jakże dalekiego jej wymyślonym ideałom, wiedziała jednak, że nic już nie będzie jak wcześniej. Dlaczego to właśnie on musiał wyznaczyć tą granicę? Na pierwszej randce patrząc jej głęboko w oczy; zapytał czy zostanie jego żoną. Nie mogłabym być niczyją inną- odpowiedziała czując absolutną pewność, co rzadko jej się zdarzało.
Nie wiedział, że była czarownicą ( taką współczesną i samą dla siebie), dotknęła jego ręki i wiedziała, że to on jest zagubioną cząstkę jej samej, zobaczyła też, jak wiele łez i bólu przyniesie jej to, co odnalazła i tak łatwo miała stracić, to co budowało ją samą.
Kochali się szybko i intensywnie, często tęskniąc i raniąc się ze złości na świat, że nie pozwala im do końca być razem. Zastanawiała się czasami, czy to zawsze tak jest, że żadne uczucie nie jest w stanie dorównać temu, co czuje się ten raz, jeden jedyny, czy można pokochać tak samo jeszcze kiedyś? Wątpiła czy można. Inaczej, owszem: szczerze, wiernie i z oddaniem, ale nie tak… Uczyła się go zachłannie na pamięć, jego zapachu, mapy żył pod jego białą skórą, jego spojrzeń, pocałunków. Coraz częściej czuła smutek, gdy patrzyła na niego ukradkiem, a po głowie tłukły się wyjące przeciągle myśli; ”przypatrz się, to już niedługo..”,” ostatni raz…” Podbiegała wtedy do niego całując go w szyję, wtulała się, żeby nie widział jej łez.
Pewnej nocy przyśniło jej się, że byli jedną istotą, ufną, szczęśliwą i spokojną, upajali się swym uczuciem, aż nagle jakaś dziwna siła rozerwała ich brutalnie, ciągnąc ich puste-bez siebie ciała, w różne kierunki. Zobaczyła w sobie wielką broczącą ranę. –Trzymaj!!!- krzyknął wciągany w mrok- to talizman naszych wspomnień- i rzucił jej dziwny koral. Obudziła się nagle czując ból w klatce piersiowej, oddychała szybko, a policzki miała mokre od łez. Otworzyła ściśniętą pięść, a w niej był koral ze snu. Wiedziała, że się rozdzielą, płakała, aż do świtu, czując ogromny ból i chłód, nie wiedziała, że będzie tak płakać co noc kładąc się spać, i zawsze, kiedy będzie się kochać z innymi mężczyznami.
Nagle poczuła się stara, tak właśnie stara, nie dorosła, choć tak by wypadało, lecz stara, ze starą duszą, bez sił na zmiany, z rękoma rozkładającymi się w geście bezradności. Często żałowała, że ma ten „dar” widzenia przyszłości; jej skrawków, które zawsze potem układały się w jeden spójny obraz. Oddałaby go chętnie, żegnając się z głosami, z czasu, którego jeszcze nie ma, za chwile bezświadomej przyszłości, rozkosznej niekonsekwencji szczęścia.
Rozstali się boleśnie. Wiedziała, że nigdy nie przestanie go kochać, co sprawiało jej z czasem największy ból, pogrążając w samotności. Zawiesiła koral na szyi i nigdy go nie ściągała. Często był jak sztylet wbijający się w jej pierś, gdy tonęła podczas upojnych nocy w objęciach innego. Gasiła wtedy światło i płakała w ukryciu. Czasami zdawało jej się, że już go nie pamięta, gdy nagle jak wielka fala uderzała w nią jakaś wiadomość, jakiś ktoś spotkany na ulicy, podobny, lecz nie on, lub jego zapach…Chciała zapomnieć, dać sobie nową szansę, nowe mniej samotne życie… Po każdej nocy z innym zawieszała na szyi nowy koral, zwykły, czerwony paciorek, w niczym nie podobny do tego, który był tym pierwszym. Znała ich, lubiła, szanowała, niektórych nawet kochała…jak przyjaciół, jak dobrych kompanów. Rozpaczliwie chciała nadać swemu istnieniu jakiś głębszy sens, zbudować coś, dać coś komuś i być szczęśliwą, nigdy jednak nie poczuła z nikim tego, czego nawet nie potrafiła nazwać, tej magicznej siły współistnienia.
Miała 39 lat, była niebrzydka i niegłupia i… nie była cała.
Otarła łzy cieknące strumieniami po policzkach, dzień kładł się spać na tafli wody.
Obejrzała się za siebie, z ciągłą nadzieję, że go zobaczy…
Po raz ostatni, uśmiechnęła się do zdjęcia z przyszłości, które nigdy nie zostanie wywołane; jak idą oboje siwi, zgarbieni, trzymając się za ręce…
Fala cicho i spokojnie, jak troskliwa przyjaciółka otarła jej łzy, kołysząc w śnie doskonałym i wiecznym.
Jedna historia, z końca jednego z żyć, jednej czarownicy.
V pisze,
Mroczne. Prawdziwe. Piękne.
wrzosennik pisze,
popłakałam się… bo chociaz o mnie nie pisałaś, to jest właśnie o mnie… to jest ten ból, ta rozpacz, która zaczęła przenikać do mnie jeszcze kiedy on był blisko…