Minął kolejny dzień, jeden z tak wielu i tak niewielu za razem. Taki podobny do pozostałych, a jakże odmienny. Jeden jedyny, który nigdy, przenigdy się nie powtórzy. Zwykła/niezwykła czerwcowa sobota. Zastanawiałeś się co ci dał ten dzień, co pomyślałeś budząc się rano, z kim rozmawiałeś, czego się nauczyłeś, co cię ucieszyło, co zadziwiło z kim się spotkałeś, co dałeś od siebie? Ten dzień albo utknął w twojej pamięci, albo minął jak wyrwana kartka z kalendarza.
Dziś trwa…
Sobota 09.06.2012r.
Moja (sobotnia) kocica
uwielbiam na nią patrzeć :)
Mój (sobotni) kącik relaksu
Moja (sobotnia) radość, że winobluszcz przeżył eksmisje i teraz pięknie rośnie.
Moje (sobotnie) refleksje na temat przynależności do grup społecznych, siły potrzeby bycia członkiem grupy i możliwościach 'manipulowania’ ludzkim umysłem ( to związane z odcinkiem Lie to me)
Mój (sobotni) 'kolorowy’, smutny patriotyzm i religijność w jednym.
Moje (sobotnie) odurzanie się kolorami, zatapianie wzroku w tonach niepojętych, a ust w używce kibica.
I jeszcze moja (sobotnia) rozpusta. Bułeczki maślane, pachnące i cudownie mięciutkie, na których masło z taką gracją rozpływało się żółtawymi plamkami. I kiedy jeszcze ciepłe ukradkiem wślizgiwały się do buzi…mniam…