Wyobraźcie sobie ( rzecz niewiarygodną), że wstałam dziś o 5.30, być może nie byłoby w tym nic niezwykłego gdyby nie to, że było jeszcze całkiem ciemno i zimno (-15 ), a ja ochoczo (to najbardziej niewiarygodna część ;), gdyż tym którzy mnie znają wiadomo, że jestem śpiochem i zmarzluchem) wyskoczyłam na dwór.
W końcu udało mi się wybrać na spacer z aparatem, czyhałam na zimowy początek dnia, niestety dziś słońce zaspało, albo i w ogóle nie chciało mu się wstawać, więc zamiast eterycznego różu na horyzoncie, świt raczej przyodział się w szarości.
Zdjęcia za bardzo mi nie wyszły pomimo kombinowania z wyciętym czubkiem palca wskazującego i kciuka w rękawiczce ręki pstrykającej, paluchy tak mi zgrabiały, że w rezultacie w ogóle ich nie czułam, no i zdjęcia poruszone są i statywu mi się nie chciało rozkładać eh… Pomimo tego spacer i tak był super, choć ciągle wydawało mi się że z lasu słyszę jak dziki ostrzą sobie na mnie kły, a sarny zataczają podejrzane kręgi w koło, udało mi się w jednym zmrożonym kawałku powrócić do domu.
Mam nadzieję, że niedługo znowu uda się wybrać na jakąś wyprawę :) Pozdrawiam M.i M (Razem jesteśmy jak M.D.M :) )