To jedna z ciekawszych dziedzin, jaką się zajmuję podczas bliższych i dalszych wojaży. Chorwacja bardzo mi odpowiada pod względem kuchni. W tym roku jedliśmy wszystko właściwie co nam się nasunęło ( raz nawet bliscy byliśmy zjedzenia nogi L. ;)) Głównie jednak nasza dieta opierała się na owocach morza, rybach i piwie ;) Podczas podróży, wydawało się, że posiadamy nieopisane ilości wałówki, co nie było jednak zgodne z prawdą, gdyż z racji długości dystansu jaki mieliśmy do pokonania w sumie,jedliśmy z nudów, dość szybko więc pochłonęliśmy cudowne kabanosy, kanapki, placek i różne inne pyszności.
W Zatonie trudno było znaleźć miejsce, gdzie można by coś zjeść w rozsądnej cenie. Jedliśmy więc tam tylko śniadania i obiadokolacje, które sami czarowaliśmy.
Wielki -czteroosobowy omlet, ale był pyszny :)
I poczęstunek od gospodarza domu, na prawą nóżkę rakija, na lewą pyszna wiśniówka, oba trunki domowej roboty.
W Dubrovniku, nie mogliśmy znaleźć nic sensownego do jedzenia, i opuszczając zabytkową część miasta, głodni do granic wytrzymałości, (ostrzyliśmy już zęby na nogę L.) w końcu jednak dotarliśmy w okolicę portu, gdzie pierwszy głód zaspokoiliśmy oczywiście zimnym , cudownym złotym nektarem (temperatura była wtedy bliska chyba 40 stopniom), a następnie skonsumowaliśmy całkiem smaczną pizze. Dalej już nasze podboje kulinarne toczyły się bardziej korzystnie. W Omisu jedliśmy wiele pyszności, już pierwszego dnia dopadłam moje ulubione gavuni.
Jedliśmy też sardynki.
Niesamowicie smaczne risotto z owocami morza… było na prawdę boskie!
Smutnie spoglądające z talerza swymi czułko- oczami, kalmary w cieście.
Całkiem smaczne pizze, zwłaszcza z morskimi stworami ( jedną pizzą podzieliliśmy się z pracowitymi mrówkami :))
Śniadanko, tym razem lekkie.
Surowe krewetki, oraz grillowane krewetki, zagościły na stałe w naszym menu.
Śniadanie: chleb z oliwą- domowej roboty, pomidory i krewetki prosto z targu rybnego.
Ryby z grilla z masłem i czosnkiem- coś wspaniałego!
Raz mieliśmy wieczór na pełnym „wypasie”, tak się najedliśmy, że mało na stole nie zasnęliśmy. A wtedy królowało mięcho różnego rodzaju, chrupiące ziemniaki, i wspaniała cukinia, no i oczywiście wiśniówka :)
Grill w konobie
Desery w postaci cudownie soczystych i słodkich arbuzów i melonów.
Na nagły atak głodu- burki- przez nas zwane kawałkiem psa, lub psim ogonem. Najlepsze były z mięsem, potem z serem i w końcu ze szpinakiem.
Cytryny z naszego ogródka, nawet te zielone były bardzo dobre.
J. nigdy Ci nie zapomnę, jak uratowałeś mi życie tą wodą z cytrynką :)
Podczas rejsu statkiem, jedliśmy smażoną, w ziołach i czosnku makrele, popijając winem oraz 'szampanem’
Codzienny rytuał, kawowy, najczęściej z pięknym widokiem na starówkę, góry oraz rzekę Cetinę.
Inne napoje… po rakiji aparat nie łapał ostrości :P
Nocne Polaków rozmowy przy oranżadce.
Wzruszyło mnie ascetyczne i pełne zaangażowania podejście do oprawy wizualnej, naszych posiłków męskiej części naszej ekipy ;)
Nie posiadam niestety zdjęć z ostatniej części naszej podróży, a konkretnie mam na myśli cudowne haluszki, z bryndzą, oraz tort z kasztana.
Za to mam zdjęcie wspólne z kofolą, której stałam się ogromną fanką- działa na mnie lepiej niż kawa i jest smaczniejsza niż cola.
Smakowity to był wyjazd :)