inicio mail me! sindicaci;ón

List do M. -o trybikach umysłu

Od naszego ostatniego spotkania, ułożyłam w głowie już chyba całą powieść, składającą się ze zwierzeń, myśli, spostrzeżeń, pytań adresowanych do Ciebie. Co kilka dni leżąc w łóżku przed zaśnięciem, dołączałam dalsze części, a potem sprawnie zaklejałam koperty, tych nie napisanych listów, sennie opadającymi powiekami. Teraz siedząc w rażącym świetle dnia, bez żadnych półcieni i skradających się magicznych mglistości, zbitków marzeń i snów, potrafię jedynie odnaleźć małe cząsteczki tamtych myśli, jak skrawki potłuczonego dzbana, które już nie tworzą tej samej całości. Mój świat się troszkę pozmieniał, właściwie to nawet nie wiem czy ‘mój’ jest dobrym słowem, czy lepiej powiedzieć –ten wokół mnie. Przez ostatnie parę miesięcy, przebywałam w zupełnie innej krainie. Intensywna praca umysłu nad formułowaniem zdań sztucznych, oficjalnych, metodycznie poprawnych; pochłaniała mnie bez reszty, wciągała jak trąba powietrzna. Przekręcona przez maszynkę schematów, wymogów, papierków, zaświadczeń, zlałam się w jedną całość z moim małym stworkiem. Ja i moja praca, praca i ja, jedno i to samo. Doba dziwnie rozciągała się w swym trwaniu, dni mknęły coraz szybciej, moje palce bezustannie i bezwstydnie pieściły klawiaturę, często jakby żyjąc tylko własnym życiem bez udziału świadomości, baz kontroli.” JA na stronie 74 mam tabelkę, a na 105 weryfikację hipotez, w przypisach MAM…” Pomiędzy drugą a trzecią w nocy, kiedy to randka palców z klawiaturą nadal nie miała końca, myśli błądziły po niebie skacząc z gwiazdy na gwiazdę, oczy zaś śledziły sekundnik zegarka, wtedy to właśnie najczęściej słyszałam pukanie. Zanim pozbierałam wszystkie części siebie nadając im w miarę spójny wygląd, zazwyczaj „dobiegał mnie chichot przeplatany szeptaniem złowrogim i nieprzyjaznym, wciąż narastającym i coraz bardziej kłującym, aż w końcu stającym się nie do wytrzymania. Już, już otwieram! Trzymając rękę na klamce czuję przenikający chłód, obejmuję samą siebie nie znajdując jednak w tym żadnej ulgi ani ciepła, rozglądam się po pokoju, który znika pomału w gęstniejącym mroku i jeszcze ta noc, dźwięcząca ciszą podsłuchująca pod drzwiami, rwących ze smyczy chichotów. Rozsuwam mrok dłonią i otwieram. Mym oczom ukazuje się tłum przyczajonych, szpetot, straszków i strachów, kilka obaw, widzę lęki obgryzające paznokcie aż do kostek z miesiącami, z których teraz smętnie kapie im krew. Za nimi tłoczą się groteska, kpina, smutek, po środku pręży się w tłoku dorodny i uśmiechnięty pan stres, gdzieś tam w kącie przycupnęło zagubienie, które właśnie plotkuje ze zwątpieniem. Jak potwór zlane potem, z podkrążonymi oczami i szerokimi ramionami rozpycha się w tym tłumie zmęczenie, brnąc uparcie w kierunku uchylonych drzwi. Choć wytężam siły to jednak coraz trudniej jest mi odepchnąć napór kołyszącego się, szemrzącego i nacierającego tłumu. Czuję napięcie w każdej mojej cząstce, widzę jak spłoszone niczym ptaki ulatujące z trzcin wzbijają się w noc moje myśli, słowa urywają się w połowie, litery przeskakują w popłochu jedna przez drugą. Tłum napiera. Chaos, pustka, napinam się cała, zaciskam zęby, i z uporem odpieram nawałnicę niechcianych gości. Kiedy już nie mam siły, zamykam szczelnie oczy, powietrze więźnie w płucach, opadam cała w sobie na samo dno, drżące ręce bezradnie osuwają się na ziemię. Cisza i ciemność. Czuję się jak w próżni. Nie ma nic wokół. Nie dobiega mnie żaden dźwięk, żaden kolor, nie otacza mnie ciepło ani zimno, nie ma słów nie ma gestów. Dotykam sama siebie jakby chcąc w ten sposób potwierdzić własne istnienie. Dłonie napotykają na łzy, splatają się z ich korytem wędrując przez chwilę w tym samym kierunku. Niechęć do poszukiwania zmusza mnie do zatrzymania w tym małym bezczasie nieistnienia, na jedno mgnienie światła pozwalam sobie na luksus zrzucenia z siebie okropnie ciężkiego pancerza, i w tej samej chwili unoszę się w górę. Z ziemią łączą mnie już tylko strumienie wolno sączące się z mych oczu. Delikatnym ruchem ręki budzę i wypraszam z głowy ostatnie zasiedziałe myśli, zupełnie jak klientów baru, którzy zasnęli nad kuflami pełnymi trosk. Zawisam w nieistnieniu, powiedziałabym, że jest mi dobrze, ale przecież nie znajduje takich myśli. Nie myślenie o niebycie, nie myślenie… Jeszcze tylko pięć dni. Gonię w pośpiechu własne myśli, często udaje im się wyślizgnąć, tuż spod nosa, wtedy wracam po własnych śladach, próbując przypomnieć sobie jak uciekinier wyglądał. Zapisuję szybko to, co udało mi się przypomnieć i biegnę dalej w poszukiwaniu kolejnych, którym już udało się wymknąć w czasie notowania. Łapię je bez żądnej pieszczoty i pośpiesznie upycham na kartkach, na skrawkach gazet, na serwetkach zastygłe już w słowa. Worki, w które tak gorączkowo je łapię, są już bardzo pękate, tkwią sino fioletowe tuż pod moimi oczami. Powieki z ołowianym trzaskiem zamykają się bez kontroli, wtedy szarpie mnie za ramię złość na samą siebie, za taką rozpustę „ależ pani D. snu się pani zachciewa! Wstydziłaby się pani!” Z trudem otwieram oczy, brnę w jakimś mule, z wysiłkiem ciągnąc za sobą uzbierane myśli, nogi jak kłody wyrzucam przed siebie bez gracji, bez zastanawiania, moje ciało jest tak ciężkie, że jedynie wypuszczane w pośpiechu myśli pozwalają na pewne odciążenie i kontynuację powlekania sobą do nikąd. Jeszcze cztery dni, ciało dygocze nerwowo, domagając się jedzenia, kiedy z wysiłkiem mu je przynoszę zalewa mnie wymiocinami i krzywi się niesmacznie. Połykam, więc łzy już nawet nie gorzkie, raczej cierpkie, wyczerpane, niezbyt już nawet mokre. Drżenie na chwilę słabnie, oczy łapią ostrość otrząsając się z mgiełki osiadłej na źrenicach, chwytam, więc desperacko ten moment. Pytanie 145, witam się z kolejną teorią, przebiegam jak najszybciej po wszelkich jej zakamarkach, już chcę wyjść jednak jeszcze raz się rozglądam, dookoła aby, zapamiętać jak najwięcej szczegółów. No dobra już. O rety! Straciłam prawie godzinę. Biegnę w pośpiechu dalej 146, 152, 167… potykam się o słowa kołaczące gdzieś daleko w głowie, jednak teraz zupełnie bez znaczenia, puste zlepki liter, spotykam nazwiska, natrafiam na polemiki, spory, czasem nawet dostrzegam jakiś zabłąkany, wzbudzający śmiech wzór np. na inteligencję. Zapadam w ciężki, beznadziejny, bezsenny sen. To już jutro. Budzę się wraz z nowym dniem. Widzę jak noc kładzie się spać, a poranek przeciągle ziewa za oknem. Nie mogę usiedzieć w miejscu, ubieram się, więc w przepisową elegancję, i wstrząsana dziwnym uczuciem -jakby fal napięcia elektrycznego przechodzącego przez moje ciało, dość obojętnie, poddańczo idę stawić czoła ( najbardziej chyba sobie). Stoję tam przed wielkimi drzwiami, jestem jak ziarenko piasku, mała bezsensowna, absurdalna. Powietrze utkane z gorąca, zagubienia, szumu, słów, bieli, czerni zaczyna mnie dusić i już chcę stamtąd uciec gdzieś daleko, najlepiej na zieloną łąkę, aby zasłuchać się w opowieść rosnącej trawy. Łapią mnie jednak jakieś inne drżące i spocone dłonie, odczytuję w innych zmęczonych oczach wszystko to czego nie wiem, znajduje ten sam chaos, tą sama niepewność, lęk. Siadam, więc i czekam na swoją kolej, staram się patrząc na swoje buty, tylko na nie patrzeć, nie myśleć, nie słuchać. Czas płynie nie wymiarowo, chwile trwają w nieskończoność porozciągane jak guma naprężona miedzy mlecznym zębem a palcem dziecka, to znów niezauważone przebiegają gdzieś za plecami. Nagle ktoś popycha mnie do przodu, czuję jakby fala gorąca unosiła mnie tuż na te straszne drzwi. Nic już nie czuje, niech się dzieje co chce. Zaczynam, więc płynąć niesiona przez tą dziwną siłę, omijam kłody, wyboje, wysepki, czasem zalewa mnie niespodzianie woda, nurkuje wtedy w odmętach pamięci, aby wydobyć to, co utonęło i brnę dalej. Umysł poddany wyzwaniu, staje się niesamowicie elastyczny, pracuje na największych obrotach wprawiając w ruch mój język przelewający słowa niczym młyn na wodzie. Szybciej niż się spodziewałam dopływam do mety. Niczym rozbitek wychodzę na ląd, wszystko spływa ze mnie potokami łez, potu, zmęczenia i mam wrażenie, że zaraz zniknę przez te wypływające ze nie płyny. Potem obrazki jak klatki w filmie; kwiaty, uściski, uśmiechy, gratulacje, słowa… Nic się nie zmieniło? Czy teraz jestem inna? Co dalej? Nie chcę już o niczym myśleć. Zapadam w wielodniowy sen .

Odpowiedz

Zanim umieścisz komentarz wypełnij okienko poniżej.

Ile liter A jest w słowie Daszka? (cyferką)