Grudniowe różności
Przyczłapał grudzień, nie biały, szary jakiś i smętny. Na przekór nieco tym aurom- pomidoros i kwiaty moje ukochane frezje i kolorowe gerbery :) i podnoszące zawsze poziom endorfin muffiny- tym razem kawowo- kawowe.
Przyczłapał grudzień, nie biały, szary jakiś i smętny. Na przekór nieco tym aurom- pomidoros i kwiaty moje ukochane frezje i kolorowe gerbery :) i podnoszące zawsze poziom endorfin muffiny- tym razem kawowo- kawowe.
„Skąd tu wiedzieć, jak mogło było zakończyć się coś,co nie miało początku, co ukazało się od środka, i znikło bez określonego kształtu, rozpływając się na skraju innej mgły?”
J. Cortazar ” Ostatnia runda”
Akwarela- mój wróbelku mówiła…
Wrocław listopadowy, zapachniał Jamajką. A w Poznaniu padał dziś po raz pierwszy śnieg spiskujący z deszczem.
Dziś o misji jaką przyszło mi ostatnio ( patrz chyba ze 2 lata) wykonywać. Historia jest dość długa, bo sięga lat mego dzieciństwa, można ten fragment przeskoczyć i udać się wzrokiem nieco niżej, gdzie widać efekt końcowy. Wszystko zaczęło się w czasach bardzo zamierzchłych, a mianowicie kiedy dziecięciem byłam. Chyba od zawsze zajmowałam się nieco innymi rzeczami niż moi rówieśnicy , i tak już jako 5 letnia dziewczynka wymyśliłam sobie, że nauczę się szydełkować i haftować. Los chciał, że w mojej klatce ( w sensie schodowej) mieszkała wtedy niejaka pani Władzia, kobieta niezmiernie utalentowana jeśli chodzi o rękodzieło tradycyjne, babeczka tworzyła cudne serwety, poduszki, swetry i inne cuda wianki, ale była też… hmmm no nie bójmy się tego powiedzieć lekko walnięta. Myślę, że obie te cechy mianowicie talent- pasja i to jej walnięcie sprawiły, że szybko znalazłyśmy wspólny język i można powiedzieć zaprzyjaźniłyśmy się na lata. Oczywiście przesiadując u pani Władzi godzinami, szybko nauczyłam się haftu i połknęłam bakcyla szydełkowania, zdarzało mi się też wymykać do Niej na filmy, których w domu nie pozwalano mi oglądać ( bynajmniej nie porno :P), jeździłyśmy też na wycieczki np. na jagody, chodziłyśmy do opory i teatru. Spędzając z panią Władzią wiele czasu szybko poznałam też jej „wrogów”, a mianowicie złych niekoniecznie zidentyfikowanych, którzy całe życie gdziekolwiek mieszkała wdmuchiwali jej przez kontakty i wszelkie szczeliny cały smród tego świata! Bezczeszcząc tym samym w sposób permanentny jej święty spokój i szczerze uprzykrzając życie.Pani W. namiętnie więc przeklinała najbliższych sąsiadów z jej piętra, i zakrywała wszelkie otwory, szpary pod oknami i pod drzwiami różnymi kocami i ściereczkami, co faktycznie powodowało lekkie skiśnięcie atmosfery w jej gniazdku. No i tak to sobie żyłyśmy dość długo w tych historiach i smrodach i wieczorach z dziergatkami. Niestety stan zdrowia pani Władzi dość szybko się pogorszył, jako cukrzyk praktycznie oślepła i ogłuchła, pod koniec życia zamieszkała w domu opieki, gdzie ostatnimi czasy zaczęła robić serwetę haftem richelieu, z myślę o wydaniu jej do kościoła. Było to nie lada przedsięwzięcie dla Niej z tak wielkim deficytem wzroku. Niestety serwety tej nigdy już nie dokończyła… Ostatnie jej dzieło trafiło jakiś czas temu w moje ręce z prośbą o dokończenie. Było to dla mnie nie małe wyzwanie przez sentyment i także dlatego, że nigdy wcześniej nie haftowałam tą techniką. Po długich miesiącach, odkładaniu i wracaniu do tej pracy nareszcie udało mi się połączyć część rozpoczętą przez panią Władysławę z moją skromną próbą dopasowania się do jej perfekcyjnego prowadzenia nitki. Miło jest zakończyć tak mozolną pracę, i mieć w głowie te wszystkie wspomnienia. Tylko czemu oddać do kościoła…???
M. (lat 6) w porywającej konwersacji z tym młodym człowiekiem, w końcu rzeczony stwierdza- „nudne są te słowa wszystkie co się mówi, nie lubię ich”
Ja też tak ostatnio mam, myśli kłębią się, gnają, potykają jedna o drugą, albo przeskakują i zaskakują, a słowa jakoś nie rosną, nie krasowieją,jeno ospale ziewają w ustach i zasypiają…
A moja dzisiejsza radość przybrała formę boczku ( to mnie zawsze pociesza i wskrzesza, choć wiem, że to była kiedyś cudna, kochana świnka, która zmieniła się biedna w bardzo smaczną, chrupiącą i nie mniej cudną świnkę w kawałkach). Zatkałam sobie dziś chyba wszystkie arterie, żyły i co tam jeszcze drożne było to już raczej nie jest, milion kalorii i tyleż samo rozkosznej przyjemności :)
Zupa krem z ziemniaków z dużą ilością cudownego wędzonego boczku :)
Na drugie miałam zapiekankę- ziemniaczano, brokułowo, kiełbasiano boczkową w śmietance oczywiście kremówce no i z serem żółtym.
A deser dla odmiany jakiś zdrowy wyszedł, i bez boczku …phi się nie liczy :P
Jogurt kokosowy z musem mandarynkowym, płatkami owsianymi, otrębami, musem ananasowym, miodem i granolą.
Nic tylko zapaść teraz w sen jesienno zimowy, mi pozostaje :)
A Wy czuwajcie :)
Dziś będę się chwalić, smakołykami jakie ostatnio dostałam. Na samą myśl paszcza mi się uśmiecha. Jeden smakołyk, to takie limonki w jakiejś zalewie słodkiej ( i spirytusowej? ), są cudowne do herbaty, a drugi to konfitura z pigw- poemat po prostu. Z tego rozkoszowania wypiłam dziś 3 nadprogramowe herbaty i ciągle mi mało. Jak mawiał mój jeden ex, gdy miał się czymś podzielić – ,mało mam, :) No, nie mogę w tym wszystkim pominąć także mojej pocieszycielko- rozgrzewaczki Borysówki i jej koleżanki Borysówki 1 :D Rozpieszczają mnie ci mężczyźni :) Dzięki!
A łyżeczkę z ostatniego zdjęcia mam od szkoły podstawowej. Byłam wtedy ( w czasach podstawówki) w szpitalu, dość długo, i leżałam na sali z taką dziewczynką. Jakoś tak się skumplowałyśmy, że potem wychodząc ze szpitala chciałyśmy dać sobie coś na pamiątkę, a że nie bardzo miałyśmy co, to wymieniłyśmy się swoimi łyżeczkami :) Tak jakoś mi się przypomniało, gdy przyjrzałam się tej łyżeczce na zdjęciu, używam jej codziennie i nawet czasem myślę o tej dziewczynce sprzed lat, i o tej drugiej też…
Nauki czerpania radości z małych rzeczy ciąg dalszy.
Niespodziewanie zostałam ostatnio 'porwana’ do uroczego mieszkanka, w którym czuję się jak w dziupli, czy jakimś gniazdku i zupełnie nie mam ochoty stamtąd wychodzić, tylko jak najdłużej raczyć się tą przestrzenią, atmosferą i towarzystwem. A do tego wszystkiego dostałam taką kawę
Nie jest przesadą, że była to najlepsza kawa jaką ostatnio ( od dawna) piłam. Dziękuję :*
A to dwie kartki jakie mi się skrapnęły ostatnio. Kwiatek malowany akwarelami na kartce z książki.
Emi, ślicznota mała :)
I na koniec zdjęcie oddające całą radość życia mą :P
Moje jesienne buty +3 do ucieczki, gdyby mi się jeszcze chciało biegać… Wolę delektować się ich ciepełkiem i kolorem cudnym. Chodnik z dedykacją dla dużego kolegi…wiadomo gdzie taki chodnik mają :D
Cytat na dziś mojego małego ulubieńca ( właściwie jednego z kilku, ale ten jest przesłodki nawet jak broi)
E. (lat5) biegnie przez plac zabaw, uciekając koledze i krzyczy;
– liczy się szybkość, nie wolność !!!
” Minął sierpień, minął, wrzesień już październik i ta jesień…” No, ja jakoś nie narzekam jak na razie na jesień, pogoda mi odpowiada, nie pada, nie wieje, więc nie jest źle, trochę zimno wczesnym ranem, ale ma to też swój urok i zmusza do szybkiego marszu :)
Weekendowe ciasto kruche z jabłkami i masą cynamonową. Robiłam je głównie dla zapachu, który cudownie otulił moje królestwo, zadziwiająco smak też okazała się na plus :)
Pieski małe dwa…
Dwie małe śliczności, nieee dwa małe ślicznoty, bo to chyba chłopaki są :)
ten różowy noseczek w kropki…oooo
…lato uciekło, na boso, mokre od porannej rosy, z włosów wyplątały mu się babie nitki, a tęsknota płakała dżdżem i kolorowym liściastym smutkiem…
Moje ukochane zdjęcie z sierpnia, tak na ostatni dzień lata.
„Fotografie to kęsy czasu, które można wziąć do ręki.
Angela Carter, „Magiczny sklep z zabawkami”
Podczas tych ostatnich, fantastycznych wakacji odwiedziłam także Słowację. Poniżej niezwykły zamek w Bojnicach.
No tam to właśnie poznałam parę fantastycznych ludzi S.i S. których serdecznie pozdrawiam. Miałam też okazję skosztować smakowitych haluszków z bryndzą, ciasta z kasztanów oraz cudownej kofoli :)
Poniżej kilka zdjęć, graffiti itp.itd. :)
” Nocny spacer po puszystej pierzynie do twojego ciepła”. Los ciągle zatacza koła, dziwi mnie to za każdym razem, gdy tak się dzieje… Nocny tramwaj, przypadek,parasol, ręce, deszcz, pocałunek, osiem lat…nocny tramwaj, przypadek, noc, obcy sobie ludzie,trzy miesiące, nic nie warte niczego…nawet wspomnień…
No i nadszedł, ostatni dzień wakacji, szkoda wielka, bo te wakacje były niesamowite, do ostatniego dnia. Najbardziej zaskoczyli mnie ludzie, cudowni, ciepli, życzliwi, przyjaźni, weseli i troskliwi… dziękuje losowi, że mogłam spotkać w moim życiu tak wiele, tak fantastycznych osób i spędzić w ich towarzystwie tyle pięknych chwil.
Zbiór zdjęć lubianych przeze mnie, acz niesklasyfikowanych.
Dziś po raz drugi w tym sezonie-zupa dyniowa , i zapewne nie ostatni. Ostra mi wyszła jak język teściowej, aż mi się papryczki skończyły :D
I trochę wszystkiego z okazji 5 lat :) ( jak to zleciało…)
Czasem nawet przy ognisku można zostać zaskoczonym, kiedy specjalnie dla NAS zostaje rozłożony czerwony dywan :)
Magiczne wakacje mijają bajecznie, niesamowicie, acz nieubłaganie. Od dawien dawna, nie wypoczęłam tak cudownie i w tak doborowym towarzystwie, w ciągłym ruchu, bezustannym pakowaniu i długich podróżach. Myślę, że stan ten uda się przeciągnąć do końca września, a może i dłużej o ile pogoda dopisze, a zresztą co tam pogoda, jak ma się wokół TAKICH cudownych ludzi. Tylko biedny jeździec bez głowy w kasku musi wrócić do sił- życzę Ci tego jak najszybciej i czekam z piwkiem!
Przed kolejną podróżą jeszcze porcja ( nie ostatnia) zdjęć z Chorwacji, tym razem bazarki, targi, komercja i miejsca znalezione :) Ściskam!
Uliczka w Dubrovniku
Straganik na wyspie Hvar
Kairos- cud myśli technicznej, na którym spędziliśmy niezapomniany dzień. Pozdrowienia dla Stefana i Dauda, no i dla poszukiwaczki wc w zamrażalce ;)